Rozmowa z MICHAŁEM DOMAGAŁĄ, protestanckim
misjonarzem, badaczem kultury ludów syberyjskich
Znalezione
na: www.pomorska.pl
- To twoja pierwsza od dawna zima w Polsce?
- Nie
nazywaj tego zimą [śmiech]. To jest troszkę chłodniejszy czas pomiędzy jesienią
a wiosną. Prawdziwa zima zaczyna się wtedy, gdy na termometrze jest co najmniej
minus 40 stopni. Parę dni temu rozmawiałem ze znajomymi z Jakucka. Mówili, że
cały region ma poważny problem, bo jest za ciepło jak na tę porę roku.
- Za ciepło?
- Zaledwie
minus 20 stopni.
- Żartujesz?
- Wcale nie, to jest bardzo poważny problem transportowy. Rzeki nie
zamarzły i nie można otworzyć tradycyjnych dróg, którymi transportuje się towary
w dalsze części regionu. Najpiękniejsze zimowe wspomnienia mam z Chakasji - tam
przy minus 40 stopniach było najczęściej piękne, słoneczne niebo. W Jakucji,
gdzie temperatura przekracza często minus 50, słońca raczej nie ma. Zwykle jest
mgła i to taka, że czasem widoczność spada do kilku metrów. To jest dość kłopotliwe
- wyobraź sobie, że idziesz po osiedlu, a nie widzisz bloków, a jedynie kawałek
chodnika przed sobą. Trzeba się tego nauczyć. Gdy ruszasz na światłach, musisz
wierzyć, że samochód przed tobą również ruszył. Ale nie bez powodu 90 proc.
samochodów w Jakucku jest poobijanych.
- Rosjanie mawiają, że w niektórych częściach Syberii jest strasznie zimno przy minus 20 stopniach, gdzie indziej nie odczuwa się tak dojmującego chłodu przy minus 60.
- Ponoć jest to uzależnione od wilgotności, ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Przy minus 50 stopniach jest już naprawdę zimno. Tak zimno, że kłopotem staje się mruganie powiekami, bo rzęsy sklejają się i trzeba je ciągle przecierać. Ale moja teoria jest taka, że odczuwanie zimna jest uzależnione od sposobu ubierania się. Kiedy masz świadomość, że na zewnątrz jest minus 50 stopni, ubierasz się stosownie do tej temperatury. Polacy trzęsą się z zimna przy minus 20 stopniach, bo większość ludzi po prostu nie ma ubrań dostosowanych do takiej temperatury. Zresztą nawet solidny europejski sprzęt często nie zdaje egzaminu w warunkach syberyjskiej zimy. Podeszwy naszych butów przy minus 50 natychmiast sztywnieją i zachowują się jak blacha.
- Rosjanie mawiają, że w niektórych częściach Syberii jest strasznie zimno przy minus 20 stopniach, gdzie indziej nie odczuwa się tak dojmującego chłodu przy minus 60.
- Ponoć jest to uzależnione od wilgotności, ale sprawa jest bardziej skomplikowana. Przy minus 50 stopniach jest już naprawdę zimno. Tak zimno, że kłopotem staje się mruganie powiekami, bo rzęsy sklejają się i trzeba je ciągle przecierać. Ale moja teoria jest taka, że odczuwanie zimna jest uzależnione od sposobu ubierania się. Kiedy masz świadomość, że na zewnątrz jest minus 50 stopni, ubierasz się stosownie do tej temperatury. Polacy trzęsą się z zimna przy minus 20 stopniach, bo większość ludzi po prostu nie ma ubrań dostosowanych do takiej temperatury. Zresztą nawet solidny europejski sprzęt często nie zdaje egzaminu w warunkach syberyjskiej zimy. Podeszwy naszych butów przy minus 50 natychmiast sztywnieją i zachowują się jak blacha.
- Co trzeba
na siebie włożyć przy minus 50 stopniach?
- Przede wszystkim wyjście z domu trwa za każdym razem co najmniej 20
minut. Musisz mieć na sobie dwie pary skarpet, dwie pary kalesonów, spodnie
itd. Buty najlepiej kupić na miejscu - ze skóry renifera lub chińskie podróbki
z końskiej skóry, z podeszwą z grubego filcu.
- Do tego
jeszcze kremy.
- Ja akurat radziłem sobie bez kremowania. W dodatku żaden z przywiezionych
z Polski kremów (również tych z przeznaczeniem na mrozy) nie spełniał swojego
zadania, wszystkie miały za dużo wody.
- Co zrobić,
gdy tak opatulony człowiek dojdzie już do celu?
- Temperatura wpływa na obyczaje kulturowe. W większości mieszkań nadal są
stare instalacje grzewcze, więc prawie we wszystkich wnętrzach temperatura
sięga około 30 stopni. Przychodząc z dworu nie sposób oczywiście usiedzieć w
takiej temperaturze, więc przyjętym obyczajem jest, że najpierw trzeba się
rozebrać z wszystkich zbędnych warstw, łącznie z kalesonami i podwójnymi
skarpetkami. Koniec zimy zawsze był dla mnie jakością zmianą w życiu. Sytuacja,
w której mogę zdjąć kurtkę z wieszaka i wyjść na dwór to wielki komfort.
- Rekord
zimna, jaki przeżyliście w Jakucku?
- Tego się nie da dokładnie określić, bo na naszym chińskim termometrze
skala kończyła się na minus 50. Myślę, że bywało 3-5 stopni mniej. To powoduje
różne komplikacje, choćby z samochodem. Auto pozostawione na takim mrozie jest
praktycznie nie do odpalenia, więc niezbędny jest garaż z ogrzewaniem
(wynajęcie takiego garażu kosztuje kosmiczne sumy). Gdy wyjeżdżam z takiego
garażu, nie ma mowy o wyłączeniu silnika.
- Ale trzeba
zostawić auto przed zakładem pracy.
- Normalnie - zostawia się auto z włączonym silnikiem na 8 godzin. Wyłączyć
samochód można dopiero w garażu. Dlatego zimą silniki we wszystkich autach, które
widzi się w mieście są włączone. Bardzo łatwo rozpoznać kto jak długo stoi, bo
miedzy rurą wydechową a ziemią tworzą się stalagmity z lodu. Bardziej cenione
są diesle, bo lepiej znoszą ten tryb pracy. - Gdy silnik zgaśnie trzeba czekać
do wiosny? - Z tym nie ma problemu. Rozgrzewanie samochodu to popularna usługa.
Przyjeżdża wyspecjalizowana firma, rozkłada namiot i uruchamia dmuchawy.
- Wcześniej
pracowaliście nad tłumaczeniami Biblii w Chakasji. Przeprowadzka o 2,5 tys
kilometrów, do Jakucka, była dużą zmianą?
- Przede wszystkim kulturową, bo z wiejskiego życia w Chakasji, znaleźliśmy
się nagle w dużym mieście na Syberii. U nas na wiosce wszyscy się znali, witali
się na ulicy, pomagali sobie. Jakuck jest trudnym doświadczeniem pod względem
społecznym. To region, do którego wszyscy przyjeżdżają zarobić, ale większość
przyjezdnych nie lubi tego miejsca. Zarówno Jakuci, którzy wyrwali się z
okolicznych wiosek, jak i Rosjanie, którzy przyjechali zarobić na „północną
emeryturę”. W Jakucji zarabia się duże pieniądze, ale i wydać na życie trzeba
sporo. Trudno więc się dorobić, ale zyskiem z pobytu w Jakucji jest emerytura,
na która zapracowuje się już po 20 latach. Ta emerytura liczona jest od
północnych zarobków, więc życie za te pieniądze w innych rejonach Rosji jest
dość komfortowe. W Jakucku ludzie się nie znają, nie mają dla siebie czasu.
Poza tym, znaczną część roku zajmuje czas zimowej depresji, gdy ludziom nie
chce się wychodzić z domu w tę mgłę, mróz i półmrok.
- Jak
wygląda miasto?
- Bardzo się zmienia. W ciągu ostatnich lat zostało mocno przebudowane i
dziś sprawia wrażenie dość nowoczesnej aglomeracji. Pieniądze, które generuje
Jakuck muszą przekładać się na rzeczywistość. Wyrosło sporo galerii handlowych,
kin itp. Na premierze "Hobbita" byliśmy w Jakucku dwa tygodnie przed
polską premierą. Oczywiście nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie wielka
dziura w ziemi w miejscowości Mirnyj, gdzie wydobywa się diamenty. Oprócz tego
sporo jest złota, gazu i węgla. Siedziby firm wydobywczych znajdują się właśnie
w Jakucku, a towarzyszy im rozrośnięta do monstrualnych rozmiarów
administracja. Wójtowie rządzą regionami z Jakucka, bo tu żyje się lepiej.
- Do Jakucka
można dotrzeć tylko samolotem?
- Tak, chociaż piloci lądujący tam zima muszą mieć specjalne uprawnienia.
Można również pociągiem, tylko ostatnią część drogi, jakieś 500 kilometrów
jedzie się miejscowym busem. Co prawda linia kolejowa dochodząca prawie do
Jakucka otwarta została przez prezydenta Miedwiediewa 2 lata temu, nadal nie
funkcjonuje. Zimą samochody w okolicach raczej nie jeżdżą osobno, dalsze
podróże odbywa się tylko w kolumnach. W powszechnym odczuciu Jakuck jest
położony jakby na odległych wyspach, do tego stopnia, że wyjeżdżając, ludzie
mówią – „jadę na kontynent” czyli do Moskwy, albo na południową Syberię. W maju
śnieg topnieje, wokół pojawiają się wszędzie żółte kwiaty. W czasie sezonu
letniego odmarza półtora metra gleby, ale pod nią jest wieczna zmarzlina, więc
woda nie ma ujścia. Bywa, że jest jej na ulicach po kolana.
- O zarobkach w Jakucku krążą legendy.
- Trudno
mówić o wynagrodzeniach, bo najczęściej do oficjalnych zarobków dochodzą te
nieoficjalne. Rzeczywiście, najniższe wynagrodzenia to w przeliczeniu około 3
tys. zł. Trzeba jednak pamiętać, że minimum za które można się utrzymać w
Jakucku na skromnym poziomie to około 6-7 tys. Ceny żywności są mniej więcej
3-4 razy wyższe niż w Polsce. Pośród około 100 narodowości, które można spotkać
w Jakucku rynek owocowo-warzywny opanowali Uzbecy. Kilogram jabłek w ich
sklepikach kosztuje od 8 do 14 złotych. Oczywiście Jakuck jest najtańszy w
regionie. Jedną cytrynę można tam kupić za 2 złote, ale w położonym na północy
Tiksi ta sama cytryna kosztuje już około 70 złotych.
- Zgroza.
- Taniej
jest zawsze zimą, bo wówczas towar dostarczyć mogą ciężarówki. W maju śnieg
topnieje, wokół pojawiają się wszędzie żółte kwiaty. W czasie sezonu letniego
odmarza półtora metra gleby, ale pod nią jest wieczna zmarzlina, więc woda nie
ma ujścia. Bywa, że jest jej na ulicach po kolana. W końcu temperatura wzrasta
do około 40 stopni. Wszystko wokół zamienia się w jedno wielkie bagienko, nad
którym lata przerażająca liczba komarów i meszek. Do czasu, kiedy trafiliśmy do
Jakucji, wierzyliśmy, że ostre mrozy w zimie zmniejszają populację komarów. Ale
to są opowieści, które można włożyć między bajki.
- Ale niedźwiedzie to nie bajki.
- Z dziką
zwierzyną na Syberii to trochę przereklamowana sprawa. Owszem, są i
niedźwiedzie i wilki, ale trzeba pamiętać, że prawie każdy mieszkaniec Syberii
jest myśliwym i każdy ruch w krzakach pobudza tych myśliwych do działania
[śmiech].
- W Rosji zajmowaliście się tłumaczeniem Biblii na
lokalne języki. W Jakucji również powstał nowy przekład?
-
Współpracujemy z miejscowymi uniwersytetami, w ramach programu ochrony
lokalnych języków. Pojechaliśmy tam zorientować się, czy te lokalne języki są
jeszcze na tyle ważnym narzędziem, że potrzebują własnego przekładu Biblii. W
Jakucji doszliśmy do wniosku, że nie ma to sensu, bo lokalnymi językami
posługują się na co dzień ludzie, którzy mają dziś 50 i więcej lat. Nie
chodziło o język jakucki, który ma się całkiem dobrze i posiada własny przekład
Nowego Testamentu, a obecnie trwają prace na Starym Testamentem. Skupiliśmy się
na językach, którymi posługują się Ewenowie, Ewenkowie, Czukcze i Jukagirzy.
Oceniliśmy, że szczególnie ważne znaczenie dla ochrony tożsamości ma język
Czukczów, ale ze względu na specyfikę tej społeczności nie skupiliśmy się na
tłumaczeniu tekstu, ale na przygotowaniu historii z Nowego Testamentu w postaci
opowieści audio. Ten rodzaj przekazu ustnego jest bardzo żywy i najbardziej
autentyczny. Niestety poziom wiedzy o chrześcijaństwie jest niemal zerowy, choć
wielu ludzi w Jakucji uważa się za chrześcijan. W rzeczywistości jednak
zdawkowa wiedza biblijna miesza się tam z miejscowymi wierzeniami i
wyobrażeniami.
- Święta Bożego Narodzenia również?
- Święta
prawosławne rozpoczynają się 7 stycznia, ale świętowanie trwa od Sylwestra. W
praktyce Boże Narodzenie jest tym ciągu jedynie pretekstem do przedłużenia
alkoholowego korowodu. Ta konfrontacja alkoholu z mrozem każdego roku dla wielu
kończy się tragicznie. Bardziej czytelna jest Wielkanoc, bo wówczas wszyscy
wiedzą, że wypada upiec wielkanocną babkę. Boże Narodzenie się rozmyło w
kulturze.
- Co się podaje do stołu na Boże Narodzenie?
- Tradycyjna
kuchnia Jakutów opiera się na koninie, wołowinie i rybach, bardziej na północy
koninę zastępuje mięso reniferów. Ziemniaki to raczej delikates - w najtańszym
okresie kosztują około 3,50 za kilogram. Nie ma raczej specjalnej kuchni na
Boże Narodzenie. Może jedynie posiłki są bardziej wystawne.
- Nie ma ruskich pierogów?
-
Oczywiście. Bo ruskie pierogi to danie ukraińskie, obce rosyjskiemu
podniebieniu.
- Gdzie będzie wasz kolejny dom?
- Myślimy o
kilku miejscach na Dalekim Wschodzie. Chodzi o kilka narodów żyjących w tajdze.
Chodzi o okolice Chabarowska i Władywostoku.
- Stęskniłeś się za Syberią?
- Trochę
tak. Głownie za klimatem. Tej prawdziwej zimy bardzo mi w Polsce brakuje.
Brakuje mi miejsc przez które możesz chodzić nie spotykając przez kilka dni
żywej duszy.
Rozmawiał
ADAM WILLMA adam.willma@mediaregionalne.pl
(grudzień
2013)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz